Rodzina na wakacjach

Pielgrzym o wielkim sercu

23 września 2020 0 komentarzy

Przez większą część trasy nie widzieliśmy na szlaku ani jednego pielgrzyma. Zastanawialiśmy się, czy to z powodu epidemii, czy my idziemy jakimiś innymi drogami. Jednak im bliżej Sandomierza, tym pielgrzymów było więcej. Chłopcy byli zachwyceni, gdy mogli kilka razy użyć powitania „Buen Camino”, którego nauczył ich Dziadzio.
W czasie naszej wędrówki fajne było to, że mogłem dzieciom pokazać różne rzeczy, których nie ma w mieście. Patrzyliśmy jak rośnie kapusta, zboże, marchewka. Przemierzaliśmy ścieżki w sadach. Było błoto, był piasek, czasami był asfalt, czasem las. Było gorąco i było zimno. Kilka razy zdążyliśmy dotrzeć do celu parę minut przed burzą, a raz to nawet przed nawałnicą. To była naprawdę trudna wędrówka. Dodatkowo praktycznie cały czas towarzyszyły nam niezawodne komary, które miały z nas niezły posiłek praktycznie przy każdym zatrzymaniu. To była taka PRAWDZIWA przygoda 🙂 Mało tego, oprócz różnych przyrodniczych wrażeń, cała nasza ekipa pielgrzymkowa mogła odkrywać różne historyczne miejsca. A to jakiś kamień upamiętniający żołnierzy z czasów II Wojny Światowej, a to tablicę w hołdzie żołnierzom. Odkryliśmy kościół, w którym spoczywa serce Hugona Kołłątaja, znaleźliśmy pomnik upamiętniający rycerza, który zdobył chorągiew krzyżacką!!! To pokazuje jak nasza Polska jest piękna i jak wiele jest w niej jeszcze do odkrycia. Dla dzieci i dorosłych była to niesamowita lekcja 🙂


Niezwykłe jest to, że pomimo całego trudu dzieci szły i nie narzekały. Nieraz musieli wstać wcześniej niż zwykle, żeby zdążyć na poranną Mszę Świętą – na przykład w Klimontowie Msza była odprawiana o 6:30. Naprawdę 7, 6 i 3 latek, którzy dziennie potrafią przejść tyle kilometrów, to chyba nie jest często spotykane. Najtrudniej ze wszystkich miał średni syn. Obtarły go buty, tak że pielgrzymkę kończył w klapkach. Często bolały go nóżki. Pomimo zmęczenia, po schodach do kościoła w Samborcu, prowadził za rękę młodszego brata i pomagał mu wejść na górę. Na dodatek podczas całej pielgrzymki kilka razy przewrócił się i poobcierał solidnie kolana. Jednego dnia nie mogliśmy iść w normalnym tempie, bo synek zatrzymywał się przy każdej napotkanej kapliczce, klękał i się modlił. Innego dnia kawałek odcinka szedł na  boso, bo już nie dał rady iść w butach. Ale szedł dzielnie w intencji swojego chrzestnego. Taki mały, sześcioletni pielgrzym o wielkim sercu… Myślę, że możemy się wiele od niego nauczyć.    

Podczas tej pielgrzymki na różnych odcinkach towarzyszyły nam łącznie trzy osoby. O wujku księdzu – chrzestnym najmłodszego już pisałem. W inny dzień szedł z nami syn przyjaciółki Mamy i dobry kolega naszych chłopaków, odrobinę od nich starszy. Myśleliśmy, że przejdzie tą trasę bez problemu, ale widać było po nim, jaki to duży wysiłek. Szedłem z nim na samym końcu w jego tempie, żeby się nie zniechęcił. Moje własne dzieci były daleko przede mną, razem z Dziadziem. Można powiedzieć, że niemalże biegły na przód.

W innym dniu, zupełnie przez „przypadek” dołączyła do nas Asia. Dziadzio zna ją bardzo dobrze, bo razem należeli do grupy, która szła na Camino w Hiszpanii. Asia rozpoznała nas po drodze. Miała na ten dzień inne plany, ale zmieniła je i poszła z nami. Jak się później okazało, najwyraźniej nie bez powodu tak się stało. Po zakończeniu pielgrzymki najstarszy syn miał zajęcia w skałkach z instruktorem wspinaczki. Nie były to jego pierwsze zajęcia, bo wspina się od dłuższego czasu. Ale pierwsze, które zakończyły się tak dramatycznie. Syn odpadł od skały i liną wspinaczkową, którą miał w buzi, zwichnął sobie zęby. Naruszył bardzo poważnie obie stałe jedynki, które dopiero niedawno mu wyszły…. I właśnie Asia, która jest z zawodu stomatologiem, chociaż nie była obecna na miejscu, bardzo nas wspierała i przez telefon pomagała nam w tej trudnej sytuacji. Zwłaszcza, że z SORu nas odesłali i kazali jechać gdzieś szukać dentysty. A z kolei w żadnym gabinecie stomatologicznym nie chcieli nas przyjąć, bo pandemia, albo już było za późno i nie było wolnych terminów… To było trudne doświadczenie, ale czując wsparcie naprawdę było nam łatwiej przez to wszystko przejść. To doświadczenie po raz kolejny pokazuje, że w naszym życiu nie ma przypadków ani przypadkowych spotkań.

Aga i Marcin

Komentarze: 0

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *