Rodzina na wakacjach

Z intencją i pod prąd!

9 września 2020 0 komentarzy

Obecność Wujka księdza, chociaż jednodniowa była bardzo przydatna. Wujek w prostych słowach wytłumaczył dzieciom, o co właściwie chodzi w tym pielgrzymowaniu. Po co tak właściwie się idzie i idzie? Ta wiedza bardzo się przydała parę dni później. Bo u nas nic nie jest takie zwyczajne. Nie dość, że pielgrzymka nietypowa, bo „pod prąd”. Szliśmy trasą odwrotnie do kierunku strzałek, co nam znacznie komplikowało orientację w terenie i nie raz zboczyliśmy ze szlaku (trzeba było go potem szukać i na niego wrócić), to w dodatku z powodu pandemii, w obawie przed kłopotami ze znalezieniem noclegów, zjeżdżaliśmy na noc do domu. Dzieliliśmy odcinki na krótsze i gdy zrobiło się bardzo gorąco, to po przejściu łącznie 60 kilometrów, zrobiliśmy kilka dni przerwy na odpoczynek, bo małe trzyletnie nóżki chociaż bardzo chciały, nie dawały rady iść w upale. W czasie tej właśnie przerwy dowiedzieliśmy się, że mój brat (chrzestny średniego syna) będzie miał w drugiej połowie lipca operację na kręgosłup. Od tego dnia pielgrzymka nabrała innego wymiaru 🙂  Wszyscy wtedy zgodnie stwierdziliśmy, że idziemy do Sandomierza w intencji, o szczęśliwy przebieg operacji i powrót do zdrowia dla Wujka. Ale fajnie 🙂 Intencja sama nas znalazła 🙂

Szliśmy i po drodze spotykaliśmy różnych ludzi, większość była dla nas bardzo przyjazna. Dziwili się: jak to tak idziecie na pieszą pielgrzymkę z takimi małymi dziećmi? No fakt, nie było to łatwe, ale dzięki różnym patentom, dawaliśmy radę. Całe szczęście jestem wychowany na filmach takich jak: MacGyver, A-Team itp 😛 Dzięki temu można było coś na szybko wykombinować w razie potrzeby 🙂 Jak szliśmy w zbyt dużym upale, zrobiłem chłopakom z liści łopianu osłonki na ręce. Ale był szał! Chłopcy mieli radochę, że są teraz jak prawdziwi żołnierze w kamuflażu. W końcu po coś Tata zawsze nosi ze sobą na wyprawy scyzoryk i taśmę klejącą 😀 Jak się kolanko rozbiło na asfalcie, to znowu wykorzystałem „podwórkowy zestaw ratunkowy” czyli –  woda z bidonu, oktanisept i liście babki, które załatwiły sprawę 😉 Jak trzeba było ujarzmić małego, brykającego pielgrzyma dałem mu smycz przypiętą do mojego plecaka i powiedziałem, żeby pilnował taty. Nie puścił mnie aż do końca odcinka 🙂 W dalszych etapach zamieniłem smycz na sznur obwiązany dookoła pasa i mogłem iść swobodnie, bo dzieci trzymały się jego końców. Dziennie robiliśmy pieszo od 9 do 23 kilometrów. Wszystko zależało od pogody i długości odcinków. Jeśli jakieś miały powyżej 25 km, dzieliliśmy je na krótsze. Nie spieszyliśmy się, bo daliśmy sobie czas, na przejście do końca wakacji (z Krakowa do Sandomierza jest 160 km w linii prostej, pieszo zawsze trochę więcej). W połowie pielgrzymki narzuciliśmy sobie konkretną datę jej zakończenia. Chcieliśmy dotrzeć do Sandomierza, dzień przed pójściem Wujka do szpitala na operację.

Aga i Marcin

Komentarze: 0

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *