Rodzina na wakacjach

Razem ze świętymi

1 sierpnia 2018 0 komentarzy

Ostatnie przedpołudnie w Stambule. Wstajemy wcześnie, zwiedzanie kończymy, gdy większość turystów przewraca się na drugi bok. Potem piątkowe, bezmięsne śniadanie w „naszej” knajpce i możemy wymeldować się z hotelu. Musimy jeszcze kupić winietkę na tureckie autostrady. Tu jednak pojawia się problem, ponieważ jak twierdzi nasz hotelowy Turek, możemy ją nabyć jedynie na poczcie, która aktualnie ma południową przerwę. Nie uśmiecha nam się czekać półtorej godziny, zatem Michał idzie sprawdzić jak się faktycznie rzeczy mają. My zaś mamy unikalną okazję poobserwować jak funkcjonuje hotelowy parking. Samochody ustawione ciasno w kilku rzędach parkuje się sekwencyjnie. Dlatego też wszyscy hotelowi goście muszą zostawić obsłudze kluczyki.  Z zaskoczeniem widzimy, że samochody przeparkowują, z ułańską doprawdy fantazją, kilkunastoletni chłopcy, najmłodszy ma może jedenaście lat…  W sumie, jak na to co widzimy, nasze Pajero ucierpiało stosunkowo niewiele – kogoś zainspirowały gałeczki i dźwigienki, skutkiem czego zastaliśmy włączone biegi terenowe, których nie wolno używać na asfalcie. Cóż, pozostaje mieć nadzieję, że dużo tak nie jeździli i napędy nadal są sprawne.

W międzyczasie Michał wraca z winietką, okazuje się że poczta była otwarta. Kolejny raz przekonujemy się, że nie ma co się zanadto przywiązywać do informacji udzielanych przez miejscowych.

Ruszamy. Tym razem Stambuł pokazuje nam nieco łaskawsze oblicze. Nie oznacza to, że kierowca może się zrelaksować. Tu, na prawym pasie trasy szybkiego ruchu stoi, jakby nigdy nic, zaparkowany samochód  (w ostatniej chwili udaje się nam zmienić pas), tam ktoś poboczem jedzie pod prąd autostradą. Mimo tych drobnych przeszkód pokonujemy most łączący Europę z Azją i po chwili znajdujemy się na kontynencie azjatyckim. Przed nami kolejny cel – Efez.

Tureckie autostrady są naprawdę bardzo przyzwoitej jakości, jednak mamy do pokonania niemal 600km. Kiedy dojeżdżamy do Efezu jest już prawie całkiem ciemno. Musimy jeszcze znaleźć nocleg. Wiemy, że w pobliżu Efezu jest jakiś kemping. Kusi nas jednak odległe o zaledwie 7km Morze Egejskie. Szybki rzut oka na mapę Turcji, mały trójkącik na wybrzeżu sugeruje, że jest szansa na miły nocleg na kempingu nad morzem. Tym razem mapa nas nie zawodzi.

W totalnych ciemnościach rozbijamy namiot. Na kolację przepyszny melon, chałwa i baklawa – to wszystko czym dysponujemy, ale nikt nie narzeka.

Rano okazuje się, że rozbiliśmy się na rajskiej plaży. Nasz namiot stoi w eukaliptusowym gaju, morze szumi 100 metrów dalej, na tle pustej plaży, białego piasku i lazurowego morza kołyszą się delikatnie palmy. Ten widok nęci, jednak najpierw „obowiązki”.

Jedziemy zwiedzać Efez, najlepiej zachowane starożytne miasto basenu Morza Śródziemnego. To właśnie miasto za misyjne centrum obrał św. Paweł. Przebywał tu ponad dwa lata, a jego praca ewangelizacyjna sprawiła, że załamał się rynek wytwórców figurek bogini Artemidy. Chodzimy po starożytnych ruinach. Otaczają nas milczący świadkowie początków chrześcijaństwa: Biblioteka, Agora, Łaźnie –  w tych miejscach musiał bywać święty Paweł. Ale nie tylko on. Tutaj przeżył swoje ostatnie lata św. Jan, spędzając czas na spisywaniu Ewangelii, i tu został pochowany. Zgodnie z Tradycją towarzyszyła mu Matka Jezusa. To tu w 431 roku zwołano Sobór Powszechny, na którym ogłoszono dogmat o Boskim Macierzyństwie Maryi.

Po południu jesteśmy z powrotem na kempingu. Dzieci pędzą na plażę, nas jednak nurtuje jeszcze jedna sprawa. Mamy namierzoną mszę w okolicy, jednak nie udało nam się do tej pory potwierdzić godziny. Przy pomocy Internetu próbujemy zweryfikować nasze dane. Nie jest to łatwe, jednak po upływie godziny, udaje nam się potwierdzić, że msza będzie jutro o 10.30 (wielkie dzięki dla księdza Darka z Izmiru). Teraz już z czystym sumieniem możemy oddać się idylli w morskich falach.

 

W wodzie najwięcej radości dostarcza nam córeczka. Dziewczątko to, kochające namiętnie wszystkie bezdomne koty i psiaki, nie wiadomo czemu żywi wręcz odmienne uczucia w stosunku do stworzeń morskich. Na próżno tata jej klaruje, że większość tutejszej wodnej fauny jest raczej jadalna niż zjadliwa. Co i rusz rozlega się pisk – „dotknęło mnie straszne coś, dotknęło” i w dzikich podskokach dziecko, ku naszej radości, rzuca się w stronę brzegu. Spektakl ten, powtarzany wielokrotnie, bynajmniej się nam nie nudzi.

Wieczorny spacer o zachodzie słońca przynosi nam w prezencie spotkanie z żółwiem, a raczej żółwikiem. Chwilę później spotykamy kraba. Jest już niemal całkiem ciemno, na piasku majaczy duży, półokrągły kształt. Wytężam wzrok… aha, przewrócony parasol od słońca. W głowie świta niecna myśl. – Anetka – mówię – patrz jaki ogromny żółw….  Ciszę przerywa krzyk przerażenia naszej córeczki. Znów nie chce mi się wierzyć, że tak łatwo daje się wkręcić.

Następnego dnia wstajemy wcześnie. Szybkie śniadanie i z dużym zapasem wyruszamy na mszę świętą. Witamy się z księdzem, Włochem, który odprawi mszę po angielsku i dogadujemy szczegóły a propos komunii bezglutenowej dla naszego syna.

Msza odbywa się w plenerze, w niezwykłym miejscu – Sanktuarium Meryem Ana .  Informacja przed sanktuarium głosi:

„Wzgórze to uważane jest za miejsce ostatniego pobytu na ziemi Najświętszej Maryi Panny. Ruiny domu Maryi odkryto w XIX wieku, dzięki objawieniom niemieckiej zakonnicy Katarzyny Emmerich. Nie opuściła ona nigdy Niemiec, jednak z zadziwiającą dokładnością opisała dom na wzgórzu dookoła Efezu, w którym widziała jak upływały ostatnie lata życia Maryi Panny. Na podstawie tych wskazówek utworzono w 1891 r. dwie ekspedycje naukowe, podczas których odnaleziono miejsce i ruiny domu całkowicie zgodne ze wskazówkami niemieckiej zakonnicy.”

Zaczyna się msza. Czy to przypadek, że właśnie będąc w Efezie dostajemy czytanie z Listu św. Pawła Apostoła do Efezjan, zaś ewangelia jest według św. Jana? Już od dawna nie wierzymy w takie przypadki. Z ołtarza padają słowa ewangelii, w tle trwa koncert cykad. Twarze z całego świata: czarne, żółte i białe w skupieniu wsłuchują się w słowa o życiu Pana Jezusa. Czy święty Paweł przypuszczał, iż to co głosił garstce ludzi w Efezie dwa tysiące lat później będzie wyznawał cały świat?

Wracamy do namiotu. Przed nami niemal dwa dni korzystania z uroków rajskiej plaży. Pluszczemy się w turkusowych falach, za nami w tle skaczą srebrzyste „latające ryby”. Woda mieni się, jakby ktoś rozsypał w niej drobinki brokatu. Idylla.

Przyglądamy się wypoczywającym nad wodą Turczynkom. Moda plażowa jest tu zróżnicowana. Są elegantki w jednobarwnych, obcisłych, ale zakrywających całe ciało kostiumach, całości ich stroju dopełnia czepek w tym samym kolorze. Jednak większość kobiet wybiera prostszą opcję: bluza z długim rękawem, do tego leginsy.  Zdarzają się też, choć rzadko, panie pływające w czarnych czadorach. Babcie pilnujące wnuków siedzą w płytkiej wodzie w normalnym stroju dziennym, to jest w spódnicach, bluzkach i kolorowych chustkach. Możliwości jest wiele, jednak nawet nikt nie epatuje nadmiarem roznegliżowanego ciała.

Czy uda się nam jeszcze znaleźć równie urokliwe miejsce? Nie wiemy. Tymczasem cieszymy się chwilą, robimy zdjęcia na tle zachodzącego słońca i pochłaniamy kolejnego arbuza.

Komentarze: 0

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *