…i już!
Dotarliśmy do celu. Dokonaliśmy czegoś, co parę dni wcześniej wydawało się niemożliwe. Oczywiście także pod koniec naszej wędrówki szliśmy z przygodami. Zamiast iść trasą krótką, prostą, około jednogodzinną, w jakiś przedziwny sposób zgubiliśmy drogę. Okazało się że szliśmy naokoło, ponad dwie i pół godziny 🙂 Miejscami dosłownie przedzieraliśmy się przez zarośla, szliśmy przez pola, wspinaliśmy się na linie po ścianach wąwozu, zgubiliśmy bidon, szukaliśmy śladów traktora żeby znaleźć drogę… Ale było fajnie 😛
Tym razem Mama znów wyszła nam naprzeciw. Bynajmniej nie dlatego, że coś się działo. Po prostu nie mogła samochodem podjechać pod kościół, bo były ograniczenia tonażowe. Zostawiła więc nasz pielgrzymko-bus na parkingu i nie mogąc się na nas doczekać wyszła nam na spotkanie. Ale była radość kiedy się spotkaliśmy 🙂
Naszym celem był kościół św. Jakuba w Sandomierzu. Gdy doszliśmy na miejsce, zaczęliśmy szukać jakiegoś księdza, żeby go poprosić o pieczątkę i powiedzieć o naszej pielgrzymce. Trudno jednak było kogokolwiek znaleźć. Z tyłu w ogrodzie był jeden dominikanin, który oprowadzał jakąś grupę i kazał nam pójść do punktu informacyjnego. Tam pani dała nam do wyboru pieczątki i każdy mógł sobie wbić do paszportu jaką chciał… W sumie nie wiem czego się spodziewałem 😛 To było takie… zwyczajne. Doszliśmy i już… Dziwne… Refleksja mnie potem naszła taka, że to nasze pielgrzymowanie miało swój cel. Miało to coś, czego nie da się opisać słowami. Dziadzio, Ja, Dzieci, Mama… wszyscy w drodze, razem, utrudzeni ale szczęśliwi. I nie potrzeba żadnych fajerwerków na koniec. Bo tak na prawdę, to ta droga którą szliśmy – czasem trudna, a czasem całkiem spokojna – dała nam bliskość, spokój i taką pewność, że gdzieś tam na jej końcu czeka na nas coś dobrego, czeka na nas Ktoś kto nas kocha i z uśmiechem wypatruje czy już idziemy 🙂 … To dobre zakończenie. Takie nasze 🙂
Po powrocie do samochodu dzieci chciały dwie rzeczy: żeby Mama dała im jeść, a potem żeby mogli biegać i się bawić. W ogóle nie było po nich widać żadnego zmęczenia. W przeciwieństwie do mnie 😛
Takie krótkie podsumowanie: łącznie zrobiliśmy na nogach około 202 km (jedni trochę więcej, inni odrobinę mniej), szliśmy 13 dni. Najkrótszy odcinek miał ok 9 km, najdłuższy ok 26 km. Najkrócej szliśmy 2 godziny, najdłużej ponad 6. Najstarszy uczestnik pielgrzymki miał prawie 70 lat, najmłodszy 3 lata 😛 Ilość odwiedzonych po drodze kościołów – 13. Ilość zgubionych bidonów – 1. Ilość trawy „skoszonej” patykami po drodze przez najmłodszego pielgrzyma – około 160 kmb 😀 Ilość komarów, która się nami pożywiła – niezliczona.
To byłby koniec tej relacji, gdyby nie fakt, że mieliśmy dla dzieci jeszcze jedną niespodziankę. Chwilę po tym, jak dotarliśmy do kościoła św. Jakuba, do Sandomierza przyjechał wujek Michał z Bunią i Dziadziami. Ale była radość. Wujek obiecał najmłodszym pielgrzymom lody. Jednak zanim poszliśmy na przyjemności, skierowaliśmy się jeszcze raz do kościoła. Chłopcy pokazali Wujkowi ikonę św. Jakuba w ołtarzu i na koniec wszyscy razem jeszcze pomodliliśmy się za powodzenie operacji wujka i za jego zdrowie.
KONIEC
Aga i Marcin
Komentarze: 0