Rodzinne pielgrzymowanie

Patronka chorych

19 lipca 2021 0 komentarzy

Gdzie, jak nie do Mamy?

Jakiś czas temu dowiedziałem się, że moja bliska koleżanka poważnie zachorowała. Teoretycznie w 90% przypadków ta choroba jest wyleczalna, ale akurat u niej pierwsze leczenie nie przyniosło poprawy. Już podczas naszej pielgrzymki Szlakiem Jakubowym, modliliśmy się całą rodziną w jej intencji. Tym razem dostałem od niej wiadomość, że czeka ją bardzo ważne badanie i prosi nas o wsparcie. No to, gdzie jak nie do Mamy? Postanowiliśmy się spakować i pojechać na niedzielną Mszę Świętą do Sanktuarium Matki Bożej w Gidlach, żeby się za nią pomodlić. Tak się złożyło, że akurat w tą niedzielę przypadała Eucharystia w intencji chorych. No i znowu przekonujemy się, że nie ma przypadków 😉

Zawsze jakieś przeszkody

Jako że mamy naszego kampera, nie musieliśmy się długo zastanawiać. Spakowaliśmy obiad, dzieci wzięły zabawki i ruszyliśmy w drogę. Trasa nam dobrze znana, bo nie raz przejeżdżaliśmy przez Gidle uciekając przed korkami na drodze z Łodzi do Częstochowy. Ale dopiero tym razem poczuliśmy, jak to jest daleko od Krakowa. Jak zawsze w takich sytuacjach, coś za wszelką cenę próbuje nam zepsuć lub przeszkodzić w zrealizowaniu naszego planu. Tym razem było podobnie. Wyjechaliśmy sobie z zapasem czasu, ale po drodze był wypadek i o mały włos byśmy się spóźnili na Mszę. W ogóle to okazało się, że myśleliśmy, że Sanktuarium to jest zupełnie inny kościół na naszej drodze. A po dojechaniu na miejsce zdziwiliśmy się, bo to jednak nie ten. Ten właściwy stoi w centrum miasteczka, z głównym wyjściem wprost na chodnik zaraz przy ulicy. Tym razem nie było tak optymistycznie z parkowaniem, bo nigdzie nie mogliśmy znaleźć na tyle dużo wolnego miejsca na naszego campervana (dopiero później okazało się, że za kościołem jest ogromny parking ;P). W końcu zostawiliśmy auto koło muru klasztornego i poszliśmy modlić się. Tuż przed dojazdem na miejsce średniego syna zaczął boleć brzuszek, ale myśleliśmy, że mu przejdzie. Zastanawialiśmy się, czy nie wracać do domu, ale synek zgodził się iść do kościoła. Wzięliśmy więc nasz piknikowy koc z nadzieją, że może gdzieś znajdziemy kawałek trawki, żeby go rozłożyć i usadzić dzieciaki. W drodze do kościoła, a to naprawdę nie było daleko, dosłownie kilkadziesiąt metrów, najmłodszy wbił sobie szkło w piętę… Stanął na ostrym kawałku rozbitej butelki, tak że przebiła podeszwę buta i mocno zraniła go w stopę… Nauczeni doświadczeniem mamy przy sobie pokaźną apteczkę. Wróciłem z rannym do auta, opatrzyłem delikwenta i na rękach zaniosłem go na koc, dołączając tym samym do reszty rodziny. Zastanawialiśmy się, co się jeszcze może niedobrego wydarzyć? Na szczęście już żadna przygoda nas nie spotkała.

Biurokracja

Msza święta przebiegła spokojnie. Choć średniego brzuszek cały czas bolał. Przypomniałem sobie, że na bolący brzuch u dziecka dobra jest coca-cola, więc po mszy kupiłem synkowi „lekarstwo” 😛 Jak skosztował to powiedział, że dobre to lekarstwo i czy może jeszcze… To był znak, że jednak przeżyje 😛 Co do samej Eucharystii, to dużo osób stało na polu, więc nawet się nie pchaliśmy do środka kościoła. Zostaliśmy na naszym kocu. Po skończonej mszy mama poszła z dziećmi do samochodu, ogarniać naszych „kombatantów”, a ja udałem się do zakrystii. Chciałem zamówić mszę w intencji mojej koleżanki i przy okazji jeszcze jedną intencję za mojego brata o szybki powrót do zdrowia. No ale tutaj znowu… Ksiądz nie był zbyt miły. Generalnie, to ja nie znoszę chodzić zamawiać intencji – od tego jest Mama – a takie sytuacje sprawiają, że tylko utwierdzam się w tym przekonaniu. Zwłaszcza w Sanktuariach, to proszenie o intencję to takie jakieś mało duchowe doświadczenie, ale nie ma co biadolić, nie o mnie tu w końcu chodzi…  Tak czy tak nie lubię chodzić zamawiać intencji i już, czuję się zawsze wtedy jak intruz… ;/ Pomijam już fakt że zamawiałem dwie intencje na raz, a nie dość, że ksiądz zapisał inaczej niż mówiłem, to na dodatek rozpisał je na dwie różne msze święte zbiorowe. Tak chcieliśmy być na obu… Jednak w tej sytuacji musielibyśmy dwa razy jechać do Gidli chcąc w każdej z nich uczestniczyć. 🙁 A tak to musimy wybrać jedną z nich. Trochę to smutne.
Po mszy świętej i po podaniu „lekarstwa” syna nadal bolał brzuszek, a najmłodszy z przebitą piętą też średnio się na spacery nadawał, więc zdecydowaliśmy, że nie zostajemy dłużej i od razu wracamy do domu.

Zwiedzanie

Wróciliśmy do Gidli w tygodniu, razem z nami pojechała Bunia, na Mszę Świętą zbiorową w intencji mojego brata. To znaczy chyba tak było, bo ksiądz czytał intencje w taki sposób, że nic nie można było zrozumieć. Szkoda, bo dzieci wiedziały po co w tym dniu jesteśmy w tym miejscu i czekały na wyczytanie intencji. No nic, nie zawsze jest tak super, jakbyśmy chcieli.
Po Eucharystii tym razem wszyscy zdrowi, mieliśmy czas na zwiedzanie. Najpierw udaliśmy się do kaplicy z figurką Matki Bożej Gidelskiej. Zachwyciła mnie jej historia. Niezwykłym doświadczeniem było patrzeć na maleńką dziewięciocentymetrową figurkę, z nieco podniszczonego drewna, w otoczeniu wielkiego złotego ołtarza. Dzieci dodatkowo zachwycały się wizerunkami ich patronów umieszczonymi obok ołtarza. 
Lubimy Sanktuaria odwiedzać poza niedzielą. Wtedy jest mniej ludzi i każdy ma tyle czasu na modlitwę, ile potrzebuje. Skorzystaliśmy tym razem z tego, że nigdzie się nie spieszyliśmy, a dzieci były w dobrych nastrojach i nie rozrabiały. To było nam bardzo potrzebne. Powierzyliśmy jeszcze raz Matce Bożej Gidelskiej – patronce chorych, sprawy z którymi przyjechaliśmy i dopiero po tym poszliśmy na spacer. Okazało się, że zaraz obok Sanktuarium jest piękny ogród, na końcu którego jest wielki parking dla pielgrzymów 🙂 A tak w ogóle, to zastanawiałem się, dlaczego jest tutaj tak dużo samochodów z rejestracjami zaczynającymi się od literki „EL”. Gdy powiedziałem o tym na głos, to jakiś przechodzący pan powiedział mi, że jesteśmy przecież w województwie łódzkim 🙂 No a ja myślałem, że to nadal Śląsk :P.
Po powrocie do samochodu zjedliśmy obiad. Niedawno zamontowałem przenośny stolik w kampervanie, więc każdy miał swoje miejsce :). Miło było zjeść rodzinny obiad, w zaciszu własnego domku na kółkach z widokiem na Sanktuarium. 

Aga i Marcin

Komentarze: 0

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *