Rodzinne pielgrzymowanie

Pan Jezus włączył tęczę!

7 października 2020 0 komentarzy

Nasi bohaterowie Planu B, czyli rodzinnych wakacji na polskim Camino tak się wkręcili w pisanie, że mają dla nas bardzo konkretną porcję swoich rodzinnych pielgrzymek do różnych sanktuariów.
Dziękujemy im za to pisanie i wpuszczanie nas do ich rodziny. Mamy nadzieję, że te wspomnienia staną się inspiracją dla niejednej rodziny na wspólne wyprawy.
Zespół Tak na Serio

Nadszedł 3 maja 2020 (w tym przypadku rok jest ważny, bo każdy wie, że chodzi dokładnie o ten, w czasie którego była epidemia koronawirusa). Postanowiliśmy po dwumiesięcznym siedzeniu w domu wybrać się całą rodziną na pierwszą Mszę Świętą na żywo. W końcu mamy zbudowanego własnymi rękami campervana, którego można użyć. Mamy wewnątrz toaletę i kuchnię, więc jesteśmy niezależni. Pierwotnie chcieliśmy dojechać do Częstochowy. Ale za długo się wybieraliśmy z domu i okazało się, że nie zdążymy. Więc już w trakcie drogi trzeba było zmienić plan – zmiana planów to nasze drugie imię 😛 Wybraliśmy miejsce, które znajduje się o wiele bliżej – klasztor Karmelitów Bosych w Czernej. Jest to podwójne sanktuarium: Matki Bożej Szkaplerznej i św. Rafała Kalinowskiego. Nigdy wcześniej tam nie byliśmy, więc tym chętniej tam pojechaliśmy. Już sam dojazd bardzo nam się spodobał, pośród krętych, zalesionych dróg w Jurze Krakowsko – Częstochowskiej.

Po dojechaniu na miejsce przywitał nas ogromny parking, co w przypadku podróżowania dużym samochodem jest akurat dosyć istotną kwestią 😉 Udało nam się zaparkować i…. poszedłem sprawdzić jak wygląda sytuacja na miejscu. Reszta rodzinki została w samochodzie. Dodam tylko że w tym czasie padał ogromny deszcz. Ludzi było całkiem sporo jak na obowiązujące obostrzenia, ale stwierdziliśmy że idziemy, najwyżej zostaniemy na deszczu. W międzyczasie okazało się, że średni syn zapomniał kurtki, więc na szybko musieliśmy coś skombinować. Na szczęście Mama nawet na jeden dzień pakuje rzeczy jak na tydzień 😛 więc wyciągnęła swoją zapasową kurtkę i mu dała. Wyglądał dosyć ciekawie w fioletowym „habicie” prawie do kostek, ale najważniejsze, że mu było ciepło.

Założyliśmy maski i poszliśmy w kierunku kościoła. Po przejściu kilku schodów i wejściu na teren Sanktuarium myśleliśmy, że wejdziemy do środka. Tymczasem zostaliśmy ustawieni w kolejce do wejścia, wszyscy grzecznie czekali. Brat zakonny kierował ludźmi i dopiero jak ktoś wyszedł zwalniając miejsce, wpuszczał do kościoła nowe osoby. Przez chwilę nawet myśleliśmy, że faktycznie będziemy uczestniczyć we Mszy Świętej stojąc na zewnątrz kościoła w deszczu. Ostatecznie udało nam się jednak wejść do środka, co nie ukrywam było lepszą opcją niż prysznic na zewnątrz. Po dwóch miesiącach udziału we Mszy on-line i w zasadzie permanentnego siedzenia w domu, było to bardzo ciekawe doświadczenie wejść tak po prostu do kościoła. Wszyscy się cieszyliśmy, a Mama to się nawet wzruszyła. Zostaliśmy ustawieni w korytarzu bocznym, bo obowiązywały limity osób. Chociaż tak naprawdę nie widzieliśmy ołtarza, to i tak możliwość uczestniczenia we Mszy Świętej na żywo to było coś, na co długo czekaliśmy. Zresztą zazwyczaj my stoimy gdzieś z tyłu blisko wyjścia ze względu na dzieci, więc w zasadzie było „jak zawsze” 😉 Póki co nasz najmłodszy, niespełna trzyletni żywioł tak dokazuje w kościele, że czasami musimy po prostu wyjść i stać na zewnątrz, żeby nie przeszkadzać innym 😛 Tym razem oczywiście po paru minutach Mszy „na żywo” też zaczął brykać, więc musiałem z nim udać się na zewnątrz. Na szczęście deszcz przestał padać i mogłem sobie z nim pospacerować po tutejszym ogrodzie. Po Mszy świętej poczekaliśmy chwilę aż ludzie wyjdą i poszliśmy sobie obejrzeć ołtarz i na spokojnie się pomodlić. Po tej izolacji, wszystko od razu wydawało się jeszcze piękniejsze niż przed pandemią. Doszedłem do wniosku, że nawet najlepsza transmisja telewizyjna, nie odda w pełni tego ducha jaki panuje w świątyni. Co nie znaczy, że należy ignorować przepisy bezpieczeństwa! Po prostu raz na jakiś czas warto sobie naładować akumulatory w murach kościoła i potem można znowu na jakiś czas być on-line 😉

Po Mszy Świętej przejechaliśmy w inne miejsce i zjedliśmy podwieczorek – Mama zrobiła nam pyszne kanapki. Zaparkowaliśmy troszkę poniżej Sanktuarium i poszliśmy na spacer, aby zobaczyć źródło w kształcie serca. Piękne miejsce, chociaż trochę zaniedbane. Dla dzieciaków to była taka nagroda po tym, jak przez godzinę stali grzecznie podczas Eucharystii w kościele. Chłopcy mogli tutaj spokojnie rozładować emocje. Poszliśmy ścieżką do lasu, oglądaliśmy wielki wąwóz, pobiegliśmy, ubłociliśmy się (brudne dzieci, to szczęśliwe dzieci) i można było zacząć wracać do domu 🙂
W drodze powrotnej chłopcy wybrali inną trasę niż ta, którą przyjechaliśmy. Rozmawialiśmy o różnych rzeczach, gdy nagle skończył się las i naszym oczom ukazała się przepiękna tęcza. Pełny, bardzo kolorowy łuk. WOW!!! Wszyscy byliśmy zachwyceni. Nasz najstarszy syn podsumował całe to wydarzenie stwierdzeniem: Mama, Pan Jezus w święto Swojej Mamy włączył tęczę. Nawet nie ma co więcej dodawać 🙂 Szczęśliwi wróciliśmy do domu. 🙂

Aga i Marcin

Komentarze: 0

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *