Nawrócenie na serio

Do świętości przez pieluchy

20 marca 2019 0 komentarzy

Do świętości – część 2

         W niedzielę 3 marca br. byliśmy na imieninach u przyjaciół. Tam właśnie podczas obiadu odebraliśmy dwa niezależne telefony z prośbą – o modlitwę: w pierwszym przypadku chodziło o ratowanie zagrożonego rozpadem małżeństwa, w drugim o modlitewne wsparcie ministrantów. Uznaliśmy to za Boży znak, że postanowieniem wielkopostnym w tym roku ma być zbliżenie się do Pana Boga przez zintensyfikowanie modlitwy – poświęcenie na nią większego kwantu czasu – ale kosztem czego? Prawie nie oglądamy telewizji, więc nie mamy z czego rezygnować. A może chodzi nie o dodatkowy czas, ale o nasycenie modlitwą całego dnia – wszystkich czynności.  W wielkopostnym nawracaniu bardzo nam pomaga udział w piątkowej Drodze Krzyżowej i niedzielnych Gorzkich Żalach – staramy się regularnie w nich uczestniczyć.

         Czy tak było zawsze? Nie. Kiedy dzieci były małe, a my  oboje pracowaliśmy to „pilnowaliśmy” tylko niedzielnej Mszy Świętej i wieczornego pacierza z dziećmi. Chyba to było zbyt mało, ale wydawało się nam wówczas, że na więcej nie mamy czasu ani siły. Rekolekcje były tym minimum pogłębiającym przeżywanie Wielkiego Postu. Nie uczestniczyliśmy w nich wspólnie lecz na zmianę, bo ktoś musiał pozostawać z dziećmi – obie babcie były daleko.  Ja najczęściej uczestniczyłam w rekolekcjach parafialnych, Janek wybierał rekolekcje dla inżynierów.

         A propos Babć: jestem przekonana, że nasze od początku dobre małżeństwo zawdzięczamy modlitwom mojej babci, która chyba od mojego urodzenia modliła się o dobrego męża dla swojej ukochanej wnuczki. Niestety, nie dożyła naszego  ślubu, nie znała mojego wybranego. O skuteczności jej modlitwy świadczy opinia jednej z naszych znajomych, że mężowie dzielą się na trzy grupy: niedobrzy, dobrzy, Janek. Tak więc od początku miałam w moim mężu oparcie. Trzeba jednak powiedzieć, że umiałam to docenić i kiedy np. okazało się, że mój narzeczony nie gra w bridge’a  i nie lubi w ogóle kart (co było w czasie studiów moją ulubioną rozrywką, wręcz pasją) po krótkich usiłowaniach wciągnięcia go w karty – zrezygnowałam dla dobra wspólnoty, która zaczynała się tworzyć. Natomiast oboje lubiliśmy wędrówki górskie, zwiedzanie ciekawych miejsc. Z tego też musieliśmy wkrótce zrezygnować, bo półtora roku po ślubie urodził się nasz pierwszy syn, a po kolejnych trzech latach drugi i trzeci. Droga do świętości prowadziła odtąd przez pieluchy, katary, problemy przedszkolne i wczesnoszkolne, rozpaczliwe próby godzenia domu z pracą. Na szczęście ja byłam asystentką na Politechnice, więc miałam trochę „luzu” , co zaowocowało nie zrobieniem w terminie doktoratu. Janek pracował w zakładzie przemysłowym i miał surowszą dyscyplinę, ale i nieco więcej pieniędzy, bo asystenckie pensje nie dawały szansy nie tylko na luksusowe życie, ale wręcz na wiązanie końca z końcem. Słabo więc wypełnialiśmy wielkopostny wymóg jałmużny, może nieco lepiej było z postem i modlitwą.

         Dziś wiele mówi się o tym, jak ważny jest dobór  młodych do małżeństwa, nie precyzując, że dotyczy to wspólnej hierarchii wartości, a nie charakterów, usposobień i przyzwyczajeń. My byliśmy pod wieloma względami różni, np. Janek był klasycznym domatorem, o mnie mówiło się „latawiec”. Udało się jednak z tego „ognia i wody” stworzyć całkiem niezły związek i dziś, po 58 latach jest nam nadal cudownie razem, bo zawsze wiedzieliśmy, że nie możemy liczyć tylko na siebie i staraliśmy się nawracać stale, nie tylko w Wielkim Poście.   

         Co tygodniowe dzielenie się z Wami naszymi przemyśleniami jest dla nas trudnym węzłem, toteż od Środy Popielcowej rozpoczęliśmy nowennę do Matki Bożej Rozwiązującej Węzły i mamy nadzieję, że dzięki Jej pomocy z naszych nieporadnych myśli wyciągniecie wnioski, które pomogą Wam w codziennym nawracaniu. 

Maria i Jan Kochman

Komentarze: 0

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *