Rodzinne etiudy

Szukając spokoju

25 lipca 2020 0 komentarzy

Z roku na rok coraz bardziej lubię czerwiec. Jednym z głównych powodów są nabożeństwa czerwcowe, które odkryłam jakiś czas temu. W czerwcowe wieczory staram się codziennie kontemplować Serce Pana Jezusa w kolejnych wezwaniach litanii. Wpatrując się w Jego Serce –  dobroci i miłości pełne, cierpliwe i wielkiego miłosierdzia, ze Słowem Bożym istotowo zjednoczone, w którym sobie Ojciec bardzo upodobał, codziennie proszę z wiarą:

Jezu cichy i serca pokornego, uczyń serce moje według Serca Twego


Tymczasem wraz z upływem kolejnych lipcowych dni, w moim własnym sercu coraz mniej cierpliwości i pokoju, coraz częściej zdarzało mi się podnieść głos, byle drobiazg wyprowadzał z równowagi. Ostatnie dni nasze dzieci spędziły u rodziny, a my po raz pierwszy od początku pandemii zostaliśmy w domu we dwoje: mąż i ja. Potrzebowałam dwóch dni, żeby zorientować się, jak bardzo byłam zmęczona ciągłym byciem razem, nieustannym gwarem i byciem w „stanie gotowości”: wysłuchaj, pomóż, rozwiąż problem, ugotuj, upierz, pomóż w lekcjach. Mimo że dzieciaki powoli dojrzewają (12 i 14 lat) ich potrzeby się zmieniają, ale nie jest ich mniej.

Czas izolacji, domowej edukacji sprawił, że kilka miesięcy przeżywaliśmy razem, w mieszkaniu w bloku. Lubię taki czas, lubię nasze rodzinne życie i po prostu, tak zwyczajnie lubię nasze dzieci, ale mimo że od lat uczę się, że każdy potrzebuje odpoczynku od codzienności, kolejny raz przegapiłam moment wyczerpania baterii. Wyzwania tego czasu też były zupełnie inne i nie zauważyłam, że od czego innego potrzebuję odpocząć. Po pierwszych dwóch dniach nieobecności naszej młodzieży z zaskoczeniem zauważyłam, jak bardzo odpoczywam po prostu od tego, co z nimi związane. Co jest też codzienną radością: od ich burzy hormonów, ciągłego głodu, stert prania. Po raz pierwszy od dawna mieliśmy okazję pobyć kilka dni tak zwyczajnie we dwoje, pogadać bez obecności dzieci, zjeść kolację we dwoje, nadrobić filmowe zaległości. To były bardzo cenne i potrzebne chwile, które często rodzicom, małżonkom zdarza się zaniedbywać.

W tym czasie w liturgii słowa kolejnych dni kilka razy powracał Pan Jezus cichy i pokornego serca, który

nie złamie trzciny nadłamanej, nie krzyczy, ale zachęca, żebyśmy przyszli do Niego, gdy czujemy się utrudzeni, a On nas pokrzepi

Dopiero po kilku dniach odpoczynku, zaczęło do mnie docierać, jak bardzo zmęczony był mój system nerwowy: jak łatwo wtedy o zniecierpliwienie i łzy pod powiekami z byle powodu i stan, kiedy wszystko zaczyna już wywoływać rozdrażnienie. Gdy powtarzałam modlitwę Jezu cichy i serca pokornego, uczyń serce moje według Serca Twego,  po raz kolejny w życiu  dotarło do mnie, jak bardzo potrzebuję ciszy. Paradoksalnie pomógł w tym jej dotkliwy brak. Mieszkamy w dużym mieście, choć nasza okolica w wakacje się wyludnia i jest dość zaciszna, w tym roku z każdej strony naszego bloku trwają prace budowlane, rano zamiast śpiewu ptaków w ogródku, budzi nas huk młotów pneumatycznych, zrzucanego gruzu i krzyki panów robotników. Dopiero podczas nieobecności naszych dzieci, kiedy nikt nie włączał żadnych sprzętów, a remonty wokół ustały na chwilę „usłyszałam ciszę” i zdałam sobie sprawę jak bardzo za nią tęsknię, jak mi jej brakuje. Żyjąc w dzisiejszych czasach, w dużych miastach, myślę że jesteśmy już do tego często tak przyzwyczajeni, że nie zauważamy ciągłego hałasu, nadmiaru bodźców. Siedząc w pustym mieszkaniu wsłuchiwałam się w tę ciszę i próbowałam nacieszyć się tą chwilą. Kiedyś życie w ciągłym hałasie było moją codziennością, nie doceniałam znaczenia ciszy. W domu, nawet jeśli byłam sama, często coś „grało”. Dzięki spotkaniom lectio divina w naszej Parafii powoli zaczęłam ją odkrywać, szukać takich momentów pośród codziennych zajęć, chodzić na adorację w ciszy. Potem pierwszy raz wyjechałam na rekolekcje w milczeniu, najpierw na weekend i na kolejne, już ośmiodniowe. Dopiero to doświadczenie pokazało mi, w jakim hałasie żyjemy w codzienności i jak bardzo potrzebuję takiego wyciszenia.

Dziś, przez te kilka dni domowego pobycia ze sobą, zobaczyłam, jak bardzo w tym roku, pandemicznym, z powodu wielu ograniczeń, ale też po zakończeniu na ten moment cyklu rekolekcji, w których brałam udział, brakuje mi takiego czasu. Kilka dni w pustym mieszkaniu, przy wyłączonych odbiornikach, wystarczyło, bym poczuła jak myśli i uczucia zaczynają się porządkować, żebym zaczęła nawiązywać  kontakt z samą sobą, wyłapywać powody zmęczenia, rozdrażnienia. Póki co, z braku możliwości wyjazdu z miasta gdzieś na łono natury, próbowałam maksymalnie wykorzystać ten czas na regenerację skołatanych nerwów.

Po pięciu dniach, kiedy dzieci wróciły do domu, rzeczy, które tydzień wcześniej wywoływały rozdrażnienie, znów zaczęły sprawiać radość. Często, gdy rozmawiam z zaprzyjaźnionymi żonami, mamami, obserwuję podobny mechanizm: trudno nam dać sobie prawo do odpoczynku, do „nicnierobienia”, do pobycia z samą sobą. Serce pokorne, to serce stojące w prawdzie o swoim wewnętrznym stanie, o tym co się w nim dzieje, co przeżywa. Żeby złapać z nim kontakt potrzebuję ciszy, również tej z zewnątrz. Jeśli pragnę, proszę Pana Jezusa, by moje serce żony, mamy, było ciche i pokorne, zjednoczone ze Słowem Bożym, pełne dobroci, miłości i cierpliwości dla moich bliskich i każdego kogo spotykam, potrzebuję w ciszy kontemplować Jego Serce i prosić, by On pokazywał mi prawdę o moim, wypełniał je ciszą, pokojem, miłosierdziem.

Zuzanna Zychowicz-Skrzecz

Komentarze: 0

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *